Karlos
Justicer
Dołączył: 08 Gru 2005
Posty: 762
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/10
|
Wysłany: Sob 16:33, 29 Cze 2019 Temat postu: Cool story |
|
|
Wdech...
...wydech...
...wdech...
...wydech...
Prawidłowa kontrola oddechu warunkuje nasze fizyczne możliwości.
W historii wszechświata dla wielu istnień ta praktyczna umiejętność stanowiła o ich bycie lub niebycie.
Tak jak teraz...
Nie mogę się lękać...
Strach zabija umysł...
...Jest jak mała śmierć. Cokolwiek stanie na jego drodze pozostaje martwe i puste. Jest jak obietnica ukojenia przed nadchodzącym zagrożeniem, lecz złudna i nieprawdziwa niczym własne odbicie na tafli głębokiego jeziora, z którego zaraz ma wyskoczyć drapieżna ryba.
Więc walcz ze swoim strachem,
swoją przeszłością,
swoimi demonami,
walcz, bo tylko to ma sens w twoim krótkim, beznadziejnym życiu.
Walcz, bo gdy zaniechasz walki, jesteś skończony dla świata.
A więc walcz!
Walcz Veirze walcz! - Bębnił zdeterminowany głos młodej kobiety. Kiedy sodomończyk się ocknął, w ostatniej chwili przetoczył się gwałtownie na bok, unikając w ten sposób impaktu z kilkumetrowej wysokości odłamkiem skalnym, który oberwał się ze stropu, lądując prosto w miejsce, gdzie wcześniej znajdował się bohater. Jego głowa pulsowała w akompaniamencie migreny o mocy gwiazdy neutronowej.
- Księżniczko... - wyszeptał, nieustannie trzymając się głowy. Ale wtedy uświadomił sobie, że oprócz niego samego nikogo tu nie ma. Wyłącznie kawałki rozwalonych skał.
-A więc to tak, oberwałem w łeb i straciłem przytomność. - Pomyślał. Wtedy uświadomił sobie, że oprócz walącej się jaskini i migreny, ma na głowie inny, palący problem.
Ze szczelin w ścianach, powstałych wskutek ogromnego ciśnienia, zaczęła tryskać płynna magma. Mężczyzna w ostatniej chwili uchylił się przed rzadką salwą rozgorzałego żelastwa, podpierając ścianę. Czuł jak moc wypełnia całe jego ciało, sprawiając, że ból głowy nagle ustał. Nie, to nie była moc.
To adrenalina.
Próbując ustalić plan działania, Veir usiłować przypomnieć sobie, co miało miejsce jeszcze przed chwilą.
Jak to się stało, że znalazł się tu, gdzie się znajduje.
Wówczas wezbrał w nim gniew. Furia tak potężna, że nawet najbardziej zatwardziały stoik ugiąłby przed nią kolano. Obiecał sobie, że więcej nie ulegnie tej pokusie. Podszeptom jego wewnętrznych demonów. Zwierząt które dawno nie miały nic w misce. Które wołają by je uwolnić za każdym razem kiedy robi się źle. Kiedy trzeba kogoś poszczuć.
-N...nie...
Rycerz padł na czworaka. Migrena wróciła z podwójną mocą. Złapał się boleśnie za głowę.
-Nie. Nie. Nie... NIEEEEEEEEEEEEEEEE!!!!
*W tle słychać agresywne ujadanie dzikich zwierząt*
Ogromne pomieszczenie urządzone było niczym biblioteka. Kwadratową salę wypełniały ustawione szeregowo półki, z których wręcz wylewała się skomplikowana elektronika, mieniąca się karmazynowymi diodami. Dla kogoś z romantyczną duszą – idealne miejsce by się uspokoić.
Nie podzieliliby jednak tego zdania dwaj mężczyźni stojący na środku sali, gdzie znajdowały się monitory wyświetlające status z kamer rozsianych po kompleksie, jakim był zamek Vadera. Jeden z nich ryczał złowrogo, poklepując ze satysfakcją sąsiada po plecach.
-Nie wierzę. To naprawdę się udało! - Wykrzyknął na całe gardło. Odziany był, podobnie jak sąsiad, w szkarłatną zbroję, przyozdobioną w jedwabny płaszcz, co w tym przypadku oznaczało wysoki status w hierarchii. Za pazuchą trzymał hełm, więc głowa była jedyną nagą częścią jego ciała. Była ona jednocześnie łysa, pozbawiona zmarszczek.
No, może z wyjątkiem tych które na chwilę pojawiły się w efekcie napadu złowieszczego śmiechu.
-Najwyraźniej przeceniłeś naszych przeciwników lordzie Pyriel. Osobiście nie miałem ku temu żadnych wątpliwości. Duszyczki pełne emocji łatwo pokierować dokładnie tam, gdzie jest potrzeba. - Odparł towarzysz. Jego twarz maskował hełm bojowy, którego nie pokwapił się zdjąć.
Pyriel zmarkotniał.
-Czyżbyś mnie pouczał Egzekutorze? - zapytał. Jego twarz nabrała kamiennego wyrazu. Skrzyżował ręce za plecami i łypnął groźnie okiem na swojego podwładnego. - Pamiętaj kto tu rządzi, albo twoje dni jako dowódcy egzekutorów będą policzone. - warknął, po czym udał się powolnym krokiem w stronę wyjścia nadal podśmiechiwując w satysfakcji.
Mastema pochylił delikatnie głowę nad jednym z ekranów. To co tam zobaczył nie byłoby łatwym widokiem dla przeciętnych oczu. Jeden z jego pobratymców, uciekał podziemnym korytarzem do podziemnej, świątynnej sali. Jego tropem podążał niemal tuzin różnych osób. Kiedy wszyscy razem znaleźli się w ślepym zaułku, pod monumentalną statuą Dartha Vadera, ładunki umieszczone na ścianach komnaty synchronicznie aktywowały się. Sprawiając, że do pomieszczenia wdarła się zewsząd złocista ciecz. Momentalnie zalała ona nieszczęśników, spowijając ich w płomieniach. Kilka osób zdołało przemieścić się na bezpieczne pozycje, lecz i z nich została jedynie połowa, gdy podjęli próbę ratunku pozostałych. Za tymi, którym udało się zbiec, podążała wściekła rzeka magmy.
Egzekutor patrzył niemo jak statua Vadera topnieje, kompletnie lekceważąc przy tym tragedię rozgrywającą się u jej podstawy. W pewnym momencie hełm oderwał się od reszty, wpadając z pluskiem do jeziora ognia. Wtedy, oczyma wyobraźni, Mastema ujrzał twarze wszystkich tych templariuszy, których wiernie pozbawiał głów, choć nie zawsze z właściwych powodów.
-Lordzie Pyriel! - Głos rozbrzmiał echem po serwerowni. Mistrz, który stał już u progu sali, zatrzymał się i powoli obrócił w kierunku swojego poddanego, milcząc.
-...Apropo pełnych emocji duszyczek... Właśnie zrozumiałem.
-Hm?
Mastema zaczął kroczyć powoli w kierunku towarzysza.
-Zrozumiałem, że jesteś taki sam jak oni. Pełen emocji, które są zgubą dla nas wszystkich.
Twarz Pyriela zrobiła się czerwona od nagłego skoku ciśnienia, niczym wszechobecne lampki od serwerów. Mastema kontynuował:
-Wielu z naszych braci musiało oddać głowę, tylko dlatego że niesłusznie ich oceniłeś. Większość z nich wniosła do naszego bractwa bezcenne wartości, których ty, mistrz bractwa, nie potrafisz dostrzec w swojej pysze.
-DOSYĆ! - Krzyknął mistrz, przerywając wywód. Następnie ruszył prędkim krokiem w stronę współtowarzysza, by pozbawić go symboli godności. - Twoje dni jako znaczącej osoby w tym bractwie dobiegły końca!
-Nie... Pyrielu. *W dłoni Mastemy pojawiła się klinga* To twoje dni dobiegły końca.
Snop karmazynowego ostrza wyłonił się z dłoni Mastemy. Jego rozmówca najwyraźniej się tego nie spodziewał, gdyż natychmiastowo zrobił krok w tył, przesłaniając się dłonią, a na jego twarzy, mimo nieudacznej próby zamaskowania tego faktu, pojawił się grymas strachu. Teraz to Mastema kroczył w jego stronę.
-Jesteś zwykłym kundlem Pyriel. Niegodnym każdego dnia, kiedy zasiadałeś na tronie Vadera. Do tej pory sądziłem, że tylko podporządkowanie się zasadom, może nas, spadkobierców Sithów, uchronić przed samozagładą. Lecz byłem w błędzie. Ich spuścizna nigdy nie będzie bezpieczna tak długo, jak ktoś równie godzien pożałowania jak ty, będzie nadawać jej kształt. Dlatego teraz...
Mastema kroczył coraz pewniej, to sprawiło, że Pyriel już nie tylko nie krył paniki, ale w pewnym momencie potknął się o złocisto-czerwony dywan wyściełający gładką posadzkę komnaty i upadł na plecy.
-...umrzesz.
Dwóch strażników stało sztywno po obu stronach masywnego włazu. Podobnie jak reszta ich braci, odziani byli w kompletne, szkarłatne zbroje. Pomieszczenie miało kształt symetrycznego kręgu, a w każdym kierunku znajdowały się inne, bliźniacze, przyozdobione w dwie potężne kolumny wrota, prowadzące do różnych sekcji zamku. Z sufitu, z szerokiego na kilka metrów, okrągłego okna wpadał do środka snop pomarańczowego światła, w którym mienił się kurz.
-Aż ciężko uwierzyć, że w chwili jak my tu sobie odpoczywamy, wszystkie nasze problemy same się rozwiązują. - Żachnął się jeden z nich.
-Taa... Nigdy nie miałem szacunku do Jedi, ale żeby wpaść w taką żałosną pułapkę? Nawet mi ich nie szkoda.
-To nie takie proste. Jeden z egzekutorów powiedział mi dzisiaj jak to zostało rozplanowane. Zaufaj mi, że kiedy już będziemy mogli o tym otwarcie porozmawiać, nie będziesz mógł wyjść z wrażenia. To istny masterplan!
Wówczas w pomieszczeniu dało się usłyszeć delikatne mruczenie. Templariusze wymienili się porozumiewawczo spojrzeniami, nasłuchując. Po kilkunastu sekundach dźwięk urósł do rangi warkotu, by niewiele później zamienić się w dudnienie. Ściany poczęły drżeć.
-Co jest?! - krzyknął panicznie jeden z nich.
Niespodziewanie, wrota po drugiej stronie sali trachnęły z takim impetem, że lewe skrzydło wypełniła sieć pajęczyn, a drugie przełamało się w pół. Kurz frywolnie tańczący w świetle słonecznym zamienił się w tuman.
W pomieszczeniu nastała upiorna cisza. Jeden z templariuszy, mimo hełmu, zaczął się krztusić, podnosząc się z ziemi na której wylądował pod wpływem siły impaktu. Kurz powoli opadał na podłogę. Pierwsze co wyłoniło się zza pyłu, to para szkarłatnych, wypełnionych jadem oczu.
-To jeden z naszych! - Odparł podnoszący się z ziemi templariusz. Lecz z czasem jak wizja stawała się klarowniejsza zrozumiał, jak bardzo się mylił. Tak naprawdę zerkał na niego pogrążony w szaleństwie sodomończyk. Każdy jego mięsień był tak naprężony, że mimo i tak pokaźnej postury, wyglądał na niemal dwukrotnie większego niż zwykle. Templariusz poczuł, jak po jego plecach przebiega zimny dreszcz. Podobnie jak jego partner, aktywował w milczeniu swój świetlny miecz. Lcz zanim ktokolwiek zdążył przystąpić do działania, wrota których pilnowali gwardziści uchyliły się.
Ze środka wybiegł Pyriel, na jego pancerzu widniało świeże yżłobienie po czymś długim i ostrym. Lekko roztrzęsionym, lecz wysokim głosem rozkazał – Strażnicy, pojmać tego zdrajcę! - wskazując przy tym palcem w ciemność bijącą z komnaty za nimi. Ze środka słychać było tylko stukot żołnierskich butów, którym towarzyszyły dźwięki upiornej melodyjki wygwizdywanej przez powoli wyłaniającego się stamtąd Mastemę.
Veir jednak pierwszy przystąpił do działania. Z dziką furią wyskoczył na kilka metrów przed siebie, chwytając za kask jednego ze strażników. Następnie skręcił swoje ciało w stronę kolumny, o którą rozbił nieszczęśnika. Jego hełm zamienił się w łupinę orzecha. A głowa... cóż. Ciężko byłoby rozpoznać czym właściwie była.
W tej chwili zapewne nastałby moment konsternacji, gdyby nie fakt, że sodomończyk nie oferował zbyt wiele czasu na przemyślenia. Natychmiast aktywował swój szmaragdowy miecz, serwując potężne cięcie na głowę Pyriela. Ten z ledwością uchylił się, co zmusiło stojącego za nim strażnika na przyjęcie ciosu. Nie był on jednak w stanie wytrzymać naporu i w efekcie własny miecz wtopił się w jego trzewia.
Gdy obaj strażnicy leżeli już martwi na ziemi, Veir wydał z siebie dziki okrzyk, kierując głowę ku sufitowi. Pyriel i Mastema spojrzeli całkowicie zdezorientowani na ogromną postać. Wtedy Mastema postanowił posłać cios prosto na głowę wciąż leżącego na posadzce mistrza templariuszy. Ten jednak zdołał sparować cios za pomocą swojego ostrza, przeturlać się po ziemi, odbić od schodów, lądując na środku pomieszczenia. W efekcie Veir znalazł się między dwójką templariuszy.
Pomieszczenie wypełniła złowroga cisza...
Kłębek kurzu przetoczył się leniwie po sali...
Veir zrobił głośny wydech przez nozdrza, niczym byk, wciąż pozostając w napięciu. Przywołał do siebie za pomocą mocy ostrze jednego z martwych nieszczęśników i aktywując je, stanął w rozkroku między jednym a drugim templariuszem, kierujac w nich ostrza. Ci spojrzeli na siebie w milczeniu. Wówczas Pyriel zrobił coś niespodziewanego. Zdarł z siebie pelerynę, oraz zerwał z pancerza insygnia świadczące o jego randze. Gdy wylądowały ze stukotem na posadzce, spojrzał ciężko oddychając na Mastemę i rzekł:
-Widzisz? - Machnął ręką. - To nie ma dla mnie znaczenia przyjacielu. Może jestem niezrównoważony, lecz zawsze liczyło się dla mnie jedno... - Tu wskazał palcem na Veira – Cel.
Pyriel re-aktywował swoje ostrze świetlne.
-Zróbmy co trzeba, by dokończyć dzieła, a potem zrzeknę się swojej roli. Znów będziemy wszyscy równi sobie, jak za czasów naszego mistrza. Jak za czasów imperium!
Rzekłszy to, wydał z siebie okrzyk bojowy, rozpędzając się na potężnego sodomończyka. Veir, wciąż będąc zamroczonym szaleńczym otępieniem, obnażył zęby w warkocie i spojrzał złowrogo na zbliżającego się przeciwnika. Wtedy nastąpiło coś niespodziewanego.
Bieg Pyriela zamienił się w trucht.
Następnie wykonał jeszcze kilka kroków, lekko kołysząc się na boki.
I wtedy upadł na ziemię. A zaraz po nim – klinga ostrza świetlnego.
Ostrza które jakimś trafem znalazło się w jego głowie...
Lecz kiedy klinga ta przefrunęła przez pomieszczenie z powrotem do dłoni właściciela, stało się jasne co nastąpiło.
-Osiągnąłeś dno prosząc o łaskę. - powoli wyrecytował Mastema, stając tuż obok zszokowanego Veira. - Twój potencjał, wszystko co uczyniło cię wartym piastowanej godności, stało się kanwą słabości w jaką się obróciłeś. Teraz ja wezmę na siebie to brzemię...
...spoczywaj w pokoju.
Z ogromną werwą i prędkością Mastema wykonał zamaszyste cięcie w prawo, re-aktywując swój miecz w locie. Sodomończyk zasłonił tors w ostatniej chwili, blokując śmiertelny cios ledwie końcówką własnego miecza. Wtedy Mastema wykonał obrót w drugim kierunku, celując w plecy. Veir który przez swoją masę nie był w stanie prowadzić tak kontaktowej, opierającej się na szybkości walki, uskoczył, lądując u podstawy schodów obok leżącego z rozdziawionymi ustami na posadzce martwego mistrza templariuszy.
-A więc przeżyłeś. - Wtrącił Mastema. Z jego tonu można było wywnioskować, że pod maską jadowicie się cieszy. - Gratuluję. Najwyraźniej zasada "przetrwają najsprawniejsi" tyczy się i was, Jedi. Podobnie jak zwierząt.
Veir zaryczał wściekle i upuściwszy pożyczony od nieboszczyka miecz, rzucił się z impetem na przeciwnika próbując chwycić go dłonią za czaszkę. Mastema uchylił się, wykonując w międzyczasie szybkie cięcie w nadchodzący chwyt, ucinając sodomończykowi małego palca.
-O tak... - wycedził w akompaniamencie lekceważącego śmiechu – Jesteś zwierzakiem z prawdziwego zdarzenia. - Następnie podniósł z posadzki rozczłonkowany palec podrzucając go niczym piłeczkę. - Nie próbowałbym więcej kontrować miecza świetlnego własnym ciałem. Gdzie was tego uczą?
Veir najwyraźniej kompletnie stracił panowanie nad samym sobą. W totalnym amoku wymachiwał swoim mieczem na wszelkie możliwe strony. Mimo, że jego przeciwnik nie był w stanie znaleźć momentu na wyprowadzenie kontry, jednocześnie bez trudu uchylał się przed każdym ciosem.
-To tylko kwestia kilku chwil kundlu. - Parsknął. - Zaraz uzupełnisz dywanik na posadzce o swoją osobę. O!
I w chwili, w której Veir za mocno wyciągnął dłoń do przodu, Mastema, uchyliwszy się, prędkim ruchem wymierzył kłujący cios prosto w pierś sodomończyka. Bohater zawył boleśnie, po czym padł trupem na posadzkę.
Mastema zachwiał się chwilę. Najwyraźniej całe to zamieszanie wiązało się dla niego z ekstremalnym wysiłkiem. Zrobił kilka kroków do przodu i powoli odbezpieczył hełm. Kiedy go ściągnął, cały spocony, oczom niczyim ukazała się bardzo szlachetnego charakteru twarz ciemnowłosego mężczyzny o krótkim zaroście, czarnych oczach, wydatnej szczęce i długiej szramie po cięciu na prawym policzku.
-Zasmakowałeś ciemnej strony. Lecz poprzez nieumiejętność jej kontroli zrobiła z ciebie słabeusza. Upodliłeś siebie i wszystko czemu hołdowałeś, by jej się poddać, a ona zaprowadziła cię do mnie.
Mastema obrócił się w kierunku leżącego sztywno przeciwnika, rzucając weń lekceważąco swoim hełmem.
-Jesteś dziś drugim, żałosnym stworzeniem któremu ulżyłem w nic nie znaczącej egzystencji. Najpierw wpadłeś w zasadzkę moją. Udało ci się przeżyć, co jest godne podziwu. Lecz wtedy dzieła zniszczenia dopełniła ciemna strona. Czyż to nie ironiczne? Jakim cudem wy, Jedi, byliście w stanie tak długo przetrwać? Gdyby Sithowie nie wykańczali się między sobą, wasza długa historia byłaby jedynie pobożnym życzeniem...
Templariusz wykonał zwrot w tył, kontynuując monolog.
-Gdybyście w swojej ignorancji pozwolili sobie zgłębić tajniki ciemnej strony, wiedzielibyście czego się spodziewać. A tak... - Tu ponownie spojrzał kpiąco na Veira. - Nie wiesz czym jest ciemna strona. I umierasz jak robal.
Rzekłszy to, wojownik obrócił się kierunkiem do wrót usytuowanych naprzeciw wejścia do serwerowni i rozpoczął powolny marsz. Lecz zdążył wykonać ledwie kilka kroków, gdy poczuł nieznaną, złowrogą siłę za swoimi plecami. Niemalże natychmiastowo obrócił się na pięcie, aktywując w panicznym ruchu miecz.
-Nie... to ty nie wiesz nic o ciemnej stronie...
Głos Veira, tym razem spokojny, przemknął niczym leśny wiatr przez pomieszczenie. Stał dumny i wyprostowany, a moc krążyła wokół niego wściekle. Pomieszczenie, podobnie jak w momencie jego przybycia, zostało ogarnięte przez wstrząsy. Powietrze zrobiło się na tyle rzadkie, że Mastema zaczął się dusić. Chwycił się za gardziel i padł na ziemię, krztusząc się. Wtedy poczuł mrowienie w prawej dłoni, spojrzał w szoku jak palce wyginają się we wszystkie strony. Z oczodołów trysnął strumień krwi. Twarz nabrzmiała do czerwoności. Każdy członek jego ciała tańczył tak, jakby kości nigdy tam nie było. Towarzyszył temu bolesny skowyt nieszczęśnika. Trwało to tak długo, aż jego ciało zamieniło się w galaretkę o kształcie kostki, która z każdą sekundą robiła się coraz mniejsza... i mniejsza... ostatecznie ledwie dostrzegalna, zamieniła się w miniaturową czarną dziurę i natychmiast wyparowała w akompaniamencie krzyków i rozpaczy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|